Był sobie raz Feliks. Feliks mieszkał z mamą i tatą wysoko, wysoko na drzewie. Feliks był jeszcze malutki, choć przecież rósł i rósł z każdym dniem, i robił się coraz większy. Był śliczny i cały brązowiutki. Feliks był bowiem małym kasztankiem.

Feliks właśnie zaczął swoją przygodę z przedszkolem. Mama i tata uznali bowiem, że jest już na tyle dużym chłopcem, żeby dołączyć do innych dzieci. Feliks wstawał więc co rano i biegł radośnie z mamą aż na skraj lasu, gdzie na polanie zbierały się rano wszystkie kasztanki mieszkające w okolicy. Witała je tam radośnie pani Ala, która dbała o to, by każdy dzień upływał kasztankom na miłej zabawie.

Tego dnia Feliks nie był w najlepszym humorze. Nie mógł bowiem długo zasnąć wieczorem, bo przeszkadzało mu pohukiwanie puchacza uhacza. Dlatego rano czuł się niewyspany, zmęczony i ciągle ziewał.

Dodatkowo, kiedy Feliks przybiegł rano na polanę, okazało się, że nie ma jego ulubionego kolegi Jasia, z którym uwielbiał się ścigać. Pani powiedziała Feliksowi, że Jasio jest chory. To zmartwiło Feliksa, pomyślał bowiem, że Jasia nie będzie przez kilka dni w przedszkolu. Oznaczało to, że teraz będzie musiał bawić się z innymi dziećmi. No trudno. Pani mówiła przecież, że nie tylko Jasio jest fajny, inne dzieci także są miłe.

Ale miły nie był na pewno Henryk – ponury i wielki kasztan. Feliks wydawał się przy nim jeszcze mniejszy, więc kulił się w sobie przestraszony, jak tylko Henryk zbliżał się do niego. Choć tak właściwie to Feliks wcale nie znał Henryka, nie rozmawiał z nim ani razu od początku roku… Skąd więc miał go znać?! A że Henio był duży i lubił dobrze zjeść, to… miał do tego prawo.

Nagle Feliksa z jego rozmyślań wyrwała Pani, która wybrała go do zabawy w mrożonego berka. Feliks ucieszył się bardzo, bo bardzo lubił biegać. Nawet w grupie z innymi dziećmi. Wystartował więc szybko w stronę uciekających kolegów, bo chciał ich wszystkich pozamrażać. Biegł szybko w podskokach łapiąc kolejne dzieci, aż tu nagle usłyszał głośny krzyk:

-Ałaj!!! I Feliks zamarł przerażony!

To Kacper wydzierał się wniebogłosy, bo oto Feliks w tej całej swojej radości i przez nieuwagę wpadł na niego i ukuł go swoim największym kolcem. Mama miała wczoraj go opiłować pilniczkiem, ale zapomniała…

I teraz Kacper krzyczał wściekły pokazując wszystkim, jaką to ma wielką i czerwoną ranę. Feliks popatrzył na niego zmartwiony i wyszeptał cichutko:

– Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem zrobić Ci krzywdy.

– A wcale, że nie! Zrobiłeś to specjalnie! – wrzeszczał jeszcze bardziej zły Kacper.

Wtedy Feliks skurczył się w sobie tak bardzo, że zrobił się bardzo, bardzo malutki. Szukał zaniepokojonym wzrokiem pani Ali, ale nigdzie jej nie było. Tymczasem obok wyrósł niespodziewanie wielki i groźny Henryk. Feliks przełknął głośno ślinę. Już nie wiedział, kogo boi się bardziej: czy krzyczącego Kacpra, czy milczącego Henryka, który zasłaniał sobą całe słońce.

– Co tu się dzieje? – zapytał nagle spokojnym głosem Henryk. – Czemu tak się wydzierasz bez powodu? – skierował te słowa do czerwonego Kacpra. – Przecież Feliks nie chciał Cię ukłuć. A poza tym Cię przeprosił.

Nagle Feliks zrobił wielkie oczy. Był tak zdziwiony słysząc słowa wielkiego Henryka, że myślał, że się przesłyszał. Ale Henryk położył mu rękę na ramieniu i powiedział:

– Chodź, idziemy stąd, pobawimy się razem?

Feliks skinął głową nic nie mówiąc. Patrzył na Kacpra, który już nie krzyczał. Miał za to buzię szeroko otwartą ze zdziwienia. Podobnie jak Feliks nie spodziewał się takiego zakończenia sprawy.

A Feliks po dzisiejszym dniu uznał, że nie tylko Jasiu jest fajnym kolegą. Fajny był też Henryk, który z pozoru groźny, zawsze odtąd stawał w obronie Feliksa.