„Podczas gdy wielu terapeutom udało się odwzorować jej manierę w podstawowym zakresie, rzadko komu udało się osiągnąć takie rezultaty, jakie były jej udziałem. Nie zdawali sobie sprawy, że jej dzieło wieńczył sukces dlatego, że to co robiła, pozostawało w całkowitej zgodzie z jej najgłębszymi przekonaniami. Podstawę jej przekonań stanowiło absolutne przeświadczenie, że w każdym człowieku tkwi ogromny potencjał umożliwiający jego rozwój (…).”

„Kiedy zaczynam pracę z klientem (mówiła Satir), nie jestem od początku zainteresowana wprowadzaniem zmian. Próbuję odnaleźć jego rytm, nawiązać z nim więź, dołączyć do niego, by wspólnie dotrzeć do spraw, które budzą w nim lęk. (…)

Kiedy zgłaszają się do mnie ludzie, nie pytam ich, czy chcą się zmienić. Z góry zakładam, że tak. Nie mówię im, co jest z nimi nie w porządku ani co mają robić. Ofiaruję im swoją pomoc, dosłownie i w przenośni. Staram się przekonać ich, że mogą mi ufać i że wspólnie możemy pójść tam, gdzie lękaliby się pójść sami. (…)

Robimy parę kroków naprzód i sprawdzamy, czy idziemy równo. Jeśli nie, zastanawiamy się, co jeszcze chcielibyśmy robić. Ważnym problemem w tym procesie jest to, czy ktoś biorąc twoją pomocną dłoń, nie czuje, że chcesz dominować. Jako terapeuta, muszę być towarzyszem podróży. Zawsze staram się pomóc ludziom, dostroić się do ich wewnętrznej mądrości.”

Virginia Satir (1916 – 1988)

Przedstawione fragmenty pochodzą z książki „W cztery oczy. Rozmowy z twórcami terapii rodzin…” Richarda Simona wyd. GWP, Gdańsk 2001r.